do wielkich futrzanych butów nie bał się zimy. Zabrał niewiele jedzenia, bo musiał się szybko

do spektakularnych futrzanych butĂłw nie bał się zimy. Zabrał niewiele posiłków, bo musiał się szybko poruszać, w torbie na ramieniu miał zapas suszonego mięsa, zgniecionych orzechĂłw czy też jagĂłd ekkotaz. dziś zobaczył to, czego się obawiał. Ssąc grudkę śniegu, pochylony naprawiał rakietę śnieĹźną. Co chwila odrywał się od pracy, by zerknąć na leżącą pod nim pustą dolinę, jakby nie wierząc w to, co zobaczył. Dolina jednak pozostawała pusta. Gdy skończył, było juĹź południe. Ĺťując kawałek suszonego mięsa, zastanawiał się, co dalej. Nie miał wyboru. Zjadł, wyprostował się. Był potężny, przewyĹźszał o głowę najwyĹźszych w swym sammadzie. Starł tłuszcz z brody czy też spojrzał w dolinę wypatrując, ktĂłrędy musi iść. Na południe. Ruszył wzdłuĹź stoku, nie oglądając się ani razu na opustoszałe obozowisko. Szedł cały dzień czy też stanął tylko wtedy, gdy o zmroku zalśniły pierwsze gwiazdy. Zawinął się w futra czy też przed snem, zanim zamknął oczy, popatrzył w niebo. Coś mu się przypomniało, znĂłw rozwarł powieki czy też odszukał znajome konstelacje. Mastodont pędzący na Łowcę trzymającego w pogotowiu włócznię. Wygięty rząd gwiazd w pasie Łowcy. Czy nie pojawiła się na nim nowa iskra, w pobliĹźu środkowej gwiazdy? Nie była tak jasna jak pozostałe, lecz widział ją wyraĹşnie w mroĹşnym, przejrzystym zimowym powietrzu. Nie miał pewności. Na tak honorowym miejscu mĂłgł znaleźć się tylko tharm wielkiego wojownika, dodającego łowcy mocy. Nie był pewien, czy nie było jej tam przedtem. Myśląc o tym, zamknął oczy czy też zasnął. Po trzech dniach marszu od brzasku do mroku Herilak doszedł przed wieczorem do drzew rosnących nad szybko płynącą rzeką. Nurt jej był tak gwałtowny, Ĺźe nie zamarzła na 58 środku. Szedł cicho, jak kaĹźdy łowca, raz tylko spłoszył stadko saren, ktĂłre uciekły między drzewa, skacząc wysoko czy też wzbijając za sobą śnieĹźny pył. Przynajmniej jedna byłaby łatwym łupem - ale nie polował dziś na sarny. Przedzierając się przez zarośla, stanął nagle czy też pochylił się. Zobaczył sidła z zajęczych jelit rozciągnięowe między dwiema gałązkami. Od owej momencie szedł śpiewając czy też celowo zaczepiał włócznią o rosnące nisko gałęzie. Nie krył się, chciał być zauwaĹźony. W Ĺźadnej opowieści starych łowcĂłw nie wspomina się o takim zachowaniu. Stało się to konieczne tylko dziś. Tanu zabijali Tanu. Świat nie był juĹź tak bezpiecznym miejscem jak niegdyś, kiedy to łowcy nie obawiali się łowcĂłw. WkrĂłtce poczuł pod nogami wydeptaną w śniegu ścieĹźkę. Gdy doszedł do następnej polany, stanął, wbił włócznię w zaspę jak sztandar czy też przykucnął za nią. Nie musiał długo czekać. Cicho, jak smuga dymu, po drugiej strome polany pojawił się łowca. Miał nastawioną do ciosu włócznię, lecz opuścił ją, ujrzawszy siedzącego Herilaka. Po momencie wbił ją rĂłwnieĹź w śnieg. Spotkali się na środku polany. - Jestem na waszych terenach łowieckich, ale nie poluję - powiedział Herilak. - Tu poluje sammad Ulfadana. Jesteś sammadarem? Ulfadan kiwnął potakująco głową. Zgodnie ze swym imieniem miał długą, sięgającą do pasa, jasną brodę. - Jesteś Herilak - powiedział. - Moja siostrzenica wyszła za Alkosa z twego sammadu. Pomyślał chwilę czy też wskazał ręką za siebie. - WeĹşmiemy włócznie czy też pĂłjdziemy do mojego namiotu. jest cieplejszy niĹź śnieg. Szli obok siebie w milczeniu, bo łowcy na szlaku nie szczebiocą jak ptaki. Rzeka płynęła szybko, gdy podążali ścieĹźką wzdłuĹź zamarzniętych brzegĂłw. Doszli do miejsca, gdzie zwijała się w zakole. W jego środku mieścił się zimowy obĂłz sammadu, dwanaście spektakularnych, mocnych namiotĂłw. Na łące mastodonty ryły w śniegu, poszukując przysypanej